Było raz trzech braci. Nie mieli oni ojca i matki, ani też dachu nad głową. Ich jedyny majątek stanowił woreczek z ziarnami zboża – żyta. Wędrowali po różnych wioskach, osadach, ale nigdzie nie zostali przyjęci. Ich jedynym marzeniem było zdobycie mieszkania i kawałka ziemi do uprawy żyta. Pewnego razu podczas wędrówki spotkali zgrzybiałego staruszka z białą, po pas brodą.
– Dokąd to idziecie synkowie – zapytał starzec.
– Pracy szukamy. Nie mamy ani ziemi, ani chaty, gdyby nam się dobry gospodarz trafił, to byśmy u niego uczciwie pracowali.
–No cóż, jeśli chcecie możecie u mnie pracować, pod jednym warunkiem, iż w ciągu pół roku stworzycie odpowiednią nazwę dla naszej wioski.
– Niech się stanie według twojej woli – odparli.
Wioskę, do której zawędrowali zamieszkiwali ludzie biedni, którzy nie mieli nawet czym nakarmić swoich dzieci. Ponadto panował wśród nich smutek, gdyż nie mogli wymyślić odpowiedniej nazwy dla swojej wioski. Tymczasem bracia, którzy osiedlili się u starca zajęli się uprawą żyta. Pojęli za żony piękne kobiety i żyli szczęśliwie. Odczuwali tylko coraz częściej niepokój, gdyż zbliżał się termin, w którym musieli ogłosić nazwę, jaką wymyślili dla wsi. Przyszły żniwa. Żony z uzyskanej mąki zaczęły piec chleb, który codziennie dostarczały swoim sąsiadom. Myśleli, że w ten sposób ludność zapomni o obietnicy i pozwoli im zostać w wiosce. Pewnego dnia urządzono przyjęcie. Na przyjęciu tym bracia częstowali ludność swoimi wypiekami. Wszyscy zapomnieli, iż nadszedł dzień, w którym mijał termin obietnicy. Jedynie starzec pamiętał o tym. Przerwał śmiechy i rozmowy w trakcie przyjęcia i oznajmił:
– Dzisiaj mija termin obietnicy danej przez trzech braci, których przyjąłem pod swój dach. Od momentu gdy tu zamieszkali szczęście mieszka w naszej wsi. Nazwę dla naszej wioski wymyśliłem sam: brzmi ona Żytojady. Nazwałem ją tak, ponieważ ludność w naszej wsi spożywa same produkty z mąki żytniej.
Z czasem nazwa Żytojady zmieniła się w Żytowiecko i tak już zostało po dziś dzień.
Legenda żytowiecka, „Gazeta Gostyńska” 1998, nr 9, s. 38.